W naszej serii "Wywiady Berkutschi" prezentujemy rozmowy z zawodnikami, trenerami, oficjelami i organizatorami zawodów FIS.
Dzisiaj - Daniela Iraschko-Stolz, mistrzyni świata z roku 2011, liderka klasyfikacji generalnej tegorocznego Pucharu Świata.
Berkutschi: Daniela, wielokrotnie tej zimy podkreślałaś jak bardzo jesteś zadowolona z dotychczasowego przebiegu sezonu. Za trzy tygodnie masz szansę być i mistrzynią świata i zwyciężczynią klasyfikacji generalnej tegorocznego cyklu Pucharu Świata. Czy nadal dobrze sypiasz?
Daniela Iraschko-Stolz: Już nie (śmiech). Jeżeli myśli się o tym zbyt często, człowiek staje się zbyt nerwowy. Do tej pory wszystko się udawało. Jeżeli ktoś powiedziałby mi o tym w Japonii, pewnie nie uwierzyłabym. Chociaż już wtedy dobrze skakałam, miewałam pecha. Potem było już znacznie lepiej. Teraz mam sporą przewagę. Byłoby super, gdyby udało mi się utrzymać to prowadzenie do końca sezonu. Zawsze marzyłam o triumfie w klasyfikacji generalnej. To najtrudniejszy z tytułów do zdobycia, najważniejszy. Nie mogę narzekać, mam prawie 100 pkt przewagi.
Berkutschi: Jesteś jedną z pionierek skoków kobiet, walczyłaś o kobiecy Puchar Świata, Igrzyska Olimpijskie. Czy to zwycięstwo wiele dla ciebie znaczy?
Iraschko-Stolz: Najlepsze lata mojej kariery przypadły na lata przed wprowadzeniem Pucharu Świata. Skakałam równo i daleko, wygrywałam wszystko. Tylko, że wtedy nie było jeszcze tyle zawodniczek co dziś, na takim poziomie jak dziś. O zwycięstwa walczyło zaledwie kilka z nas. Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji jak w tym roku. Zwycięstwo w sezonie, w którym jest tyle pretendentek do tytułu jest jeszcze bardziej znaczące. Fajnie byłoby mieć więcej konkursów w sezonie, ale i tak to tytuł, o który warto się bić.
Berkutschi: Wspomniałaś, że poziom rywalizacji tej zimy jest zdecydowanie bardziej wyrównany niż dotychczas. W zeszłym roku rywalizację zdominowała Sara Takanashi. Czy dla ciebie to oznaka rozwoju kobiecych skoków?
Iraschko-Stolz: Zdecydowanie tak. Już podczas konkursu w Lillehammer widać było sporą różnicę. Znacznie wzrosła również liczba reprezentantek z poszczególnych krajów w czołowej 30-tce. Już same kwalifikacje dostarczają mnóstwa emocji, kwalifikuje się coraz więcej różnych zawodniczek. To samo dotyczy walki o zwycięstwo. Są oczywiście i takie z nas, które wygrywają częściej niż inne, ale tak samo jest i w męskich skokach. Zawsze tak będzie. Widać również spory postęp fizyczny. Jesteśmy coraz większymi profesjonalistkami.
Berkutschi: Czy to właśnie profesjonalizm odróżnia skoki narciarskie kobiet teraz i w przeszłości, kiedy ty zaczynałaś swoją przygodę ze skokami?
Iraschko-Stolz: Jak najbardziej, widać to na każdym kroku. Zaczynając od spraw takich jak zakwaterowanie podczas konkursów, czy poziom organizacji zawodów. Trenerów zawsze miałyśmy dobrych, teraz jednak widać wśród nich również znane w świecie skoków nazwiska. Pokazuje to, że skoki narciarskie kobiet stają się coraz ważniejsze również dla narodowych związków narciarskich. Wcześniej wszystko robiło się na przysłowiowe hura. Teraz widać systemowe i przemyślane podejście do całego procesu. Łatwo nie jest. W wielu dyscyplinach mężczyźni i kobiety rywalizują od lat, skoki kobiet to jak zupełnie nowa dyscyplina. Dlatego wszystko trwa trochę dłużej. Ważne, żeby we wszystkim co robimy był sens i głębia. Rozwój musi następować stopniowo, krok po kroku. Pewnie w przyszłości doczekamy się więcej konkursów na dużej skoczni. Super byłoby również polatać w przyszłym roku na mamucie, nawet jeżeli wystartowałoby tylko 20 czołowych zawodniczek. Ale rozumiem również powody, dla których na chwilę obecną nie jest to możliwe. Jestem zadowolona z rozwoju naszej dyscypliny. Mam tylko nadzieję, że w przyszłości uda się zorganizować więcej konkursów.
Berkutschi: Finały tegorocznego Pucharu Świata rozegrane zostaną tradycyjnie już na skoczni Holmenkollen w Oslo. Cieszyć się?
Iraschko-Stolz: Przeżyłam Mistrzostwa Świata w Oslo w roku 2011, wygrałam. Na samą ceremonię przyszło prawie 6 tyś. widzów. Było super. Skandynawowie wiedzą jak dopingować wszystkich narciarzy, a my stałyśmy się częścią tej wielkiej międzynarodowej zawodniczej rodziny.
Berkutschi: Niecałe dwa lata temu doznałaś poważnego urazu więzadeł krzyżowych. Czy wierzyłaś wtedy w powrót na skocznię?
Iraschko-Stolz: Na początku w ogóle się tym nie przejmowałam. Po prostu zakładałam, że po sześciu miesiącach powrócę do skakania i wszystko będzie jak dawniej. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Walczyłam o każdy ruch. Bardzo chciałam wrócić na skocznię. Postępy były, więc wierzyłam, że się uda. Miałam prawie rok czasu, a w Lillehammer, w inauguracyjnym konkursie Pucharu Świata byłam druga. Trening był strasznie nudny, to było dla mnie najtrudniejsze. Wstawałam rano i godzinami trenowałam na ergo cyklometrze. To nie to samo co trening na skoczni. Moje kolano nigdy już nie będzie w 100% sprawne, do końca życia będą zmagała się z problemami. Musiałam po prostu zaakceptować ten fakt i przejść nad nim do porządku dziennego.
Berkutschi: Byłaś jedną z tych zawodniczek, które walczyły o prawo startu w Igrzyskach Olimpijskich. Czy po zakończeniu kariery sportowej widziałabyś swoją przyszłość związaną ze skokami kobiet?
Iraschko-Stolz: Raczej tak. Myślę, że pozostanę związana ze skokami, do tej pory jednak za wiele o zakończeniu kariery i o tym co nastąpi po nie myślałam. Najpewniej zostanę trenerem, raczej nie wyobrażam siebie w roli dyrektora pucharu świata jak Chika Yoshida. To ciężki kawałek chleba, codzienna walka, a nie wszystko udaje się zrealizować. To raczej praca nie dla mnie.
Berkutschi: Jakie nagłówki na swój temat chciałbyś przeczytać po zakończeniu sezonu?
Iraschko-Stolz: Dobre pytanie (śmiech). Chyba „Iraschko bez kontuzji tej zimy.” Ale dla nas sezon już prawie się skończył. Może tym razem uda mi się dotrzeć do Oslo. Więc pewnie wolałabym, “Iraschko wystartuje w Oslo w koszulce lidera Pucharu Świata.” Byłoby super.
Berkutschi: Trzymamy więc kciuki, powodzenia.